poniedziałek, 8 czerwca 2009

Weekend (2/16)

Najpierw poniedzialkowa rozmowa dnia, pomiedzy dzielnym adminem a jego kolega z zza wielkiej kaluzy -

"Kunio: What happens is we have devices in our network that we don't have access to..."
AJ: If it makes you feel any better - neither do we..."

miny wszystkich pozostalych uczestnikow tej videokonfy - bezcenne.

Wracajac do tematu dzisiejszego odcinka - w sobote udalismy sie do heimatstadt aby cieszyc sie i weselic z moja kolezanka z podstawowki, oli wykladowca, uczniem mojej mamy, oli przyjaciolka, moim wykladowca oraz dziewczyna z ktora razem z ojcem pogrywalismy w siatkowke. Polska jak wszyscy wiedza jest krajem nowoczesnym i tolerancyjnym, zatem nikogo nie dziwilo ze te 6 osob zdecydowalo sie na wspolny zwiazek.

W odroznieniu od poprzedniego slubu na ktory sie wybralismy, udalo nam sie spoznic zaledwie 1 minute - zatem tendencja jest calkiem obiecujaca i prezes moze razem z przyszla malzonka spac spokojnie - na waszym slubie bedziemy grubo za wczesnie ;).

Z racji spoznienia wypadlo nam siedziec przy samym wyjsciu do kosciola, w poblizu dziada ktory oprocz soczystych komentarzy wydzielal tez calkiem soczyste zapachy jak dobrze zawialo. Na szczescie (co bylo zaskoczeniem dla swiadkow tego zajscia, biorac pod uwage stan ogolny osobnika) - jedynym jego zamiarem bylo danie na tace (sic!) i oddalenie sie we wzglednym spokoju w sobie tylko znanym kierunku.

Problem dziada rozwiazal sie sam, slub przebiegl gladko, szkoda ze z racji wzrostu i miejsca w szeregu razem z ratownikiem z LiverpoolWatch zaprezentowalismy tylko czubki swoich glow na pamiatkowym zdjeciu. KM nie chciala sie dac podniesc wiec jej pewnie nie bedzie widac wcale :D.

Wesele - same pozytywne zaskoczenia, z jednym tylko minusem (byl nim poziom zlych tluszczow w gulaszu). Latency do pierwszego 'gorzko' umykajace zmyslom, ilosc jedzenia i picia, ktorej zmysly ani brzuchy nie byly w stanie ogarnac, oraz 3 identycznie wygladajace kelnerki ktore przynosily wszystko akurat nim mialo sie skonczyc poprzednie. Co prawda byla tez nieudana proba zamachu brudnymi talerzami na KM, ale nieudana wiec sie nie liczy. Absolut znikal w oczach, proporcjonalnie rosly usmiechy (z przerwa na gulasz kiedy wszystkim miny zrzedly).

Osobny akapit nalezy poswiecic kapeli - byla boska.

Jako, ze wesele bylo na mierzynie, wydawalo sie, ze oto nadszedl dzien w ktorym bedziemy mieli blisko taxa do domu (czy jak tam sie teraz nazywa mieszkanie na ostoi). Okazalo sie ze blisko owszem, ale nikt nie powiedzial ze tanio... bywa, zycie w pile rozpuszcza i przyzwyczaja do kursow za 5pln ;). A tu niespodziewajka.

Niedzieli bylo malo, bo zaczela sie dla nas w okolicach 3PM. Tu i tam, MamaTataMamaTata - i juz trzeba sie zbierac na kolejne spotkanie z pilska rzeczywistoscia.

A ta rzeczywistosc jest chwilowo jak wielki czarny brudny polaroidowy pies. Z nadgryzionym lewym uchem, a oklapnietym prawym.

Wrr. Wrrr!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz